Wychowanie?!

Oglądałam kiedyś w telewizji przepiękny film przyrodniczy. Jeden fragment tego filmu bardzo mnie zafrapował i skłonił do myślenia... Mianowicie: poprzez wielki błękit płynęło stado delfinów. Wśród nich były również mamy z młodymi. Maluchy dzielnie dotrzymywały mamom „kroku”, z wyjątkiem jednego urwisa, który co chwila gdzieś zostawał i odpływał w bok. Nie reagował dostatecznie szybko na nawoływania mamy. Ta w końcu postanowiła nauczyć malca moresu. Gdy próbował się wynurzyć dla zaczerpnięcia powietrza, ona mu to skutecznie uniemożliwiała. Maluch coraz bardziej nerwowo próbował ominąć matkę i dostać się na powierzchnię. Samica przytrzymała go pewien czas w tej coraz bardziej rozpaczliwej sytuacji. Gdy już mu pozwoliła na zaczerpnięcie powietrza, krnąbrny maluch posłusznie trzymał się w pobliżu jej ogona. Fakt, trochę to było okrutne. Ale uzmysłowiłam sobie, że niezbędne. Zbyt samowolny maluch ściągał niebezpieczeństwo na siebie, ale też na resztę stada. On o zagrożeniach istniejących w oceanie nie miał jeszcze bladego pojęcia. Ale rozumiała je jego mama. I musiała mu pokazać, że „mówi” poważnie!
Taka sama sytuacja dzieje się w naszych rodzinach. Proces wychowania jest w istocie używaniem przez rodziców różnych form nacisku i przemocy, by w określonych sytuacjach przekonać maluchy do określonych zachowań. Ale czy to jest złe? Owszem, wielokrotnie ograniczamy ich niezależność i nie dajemy wolnego wyboru. Nie robimy tego jednak po to, by pokazać maluchowi „kto tu rządzi”, ale – by nauczyć go, jak ten świat działa. To my – dorośli posiadamy wiedzę o świecie i ludziach, my znamy konsekwencje określonych działań, my rozumiemy zasadność pewnych konwencji społecznych. Dziecko takiej wiedzy nie ma. Nie jest w stanie myśleć w kategoriach przyczyny i skutku, gdyż przekracza to na razie jego możliwości poznawcze. Dopiero w toku rozwoju, nabierania doświadczeń (często okupionych płaczem, po zdarzeniach typu wystający korzeń = rozbite kolano), maluch nauczy się przewidywać konsekwencje swoich czynów. Im więcej zbierze doświadczeń, tym szersza będzie jego wiedza o świecie. Ale istnieje wiele sytuacji, których dziecko nie może doświadczać na własnej skórze – nawet w celach edukacyjnych. Przykładem są wszystkie okoliczności związane z ruchem drogowym i relacje pojazd-człowiek, a także eksperymenty z ogniem w domu czy z super kolorowymi pigułkami z domowej apteczki. W tych sytuacjach nasza pociecha musi polegać na wskazówkach dorosłych opiekunów. Dlatego i my musimy nauczyć nasze dzieci słuchać nas i wykonywać nasze polecenia. A one muszą rozumieć, że mówimy poważnie!
Konkluzja z moich przemyśleń była oczywista – wychowujemy dzieci dla ich dobra – dla ich bezpieczeństwa (przeżycia w trudnych sytuacjach), ale także – dla ich dobrego samopoczucia w środowisku, w którym będą żyły.
Dzieci, którym nie stawiamy granic, dajemy zbyt dużo władzy w systemie rodzinnym, bądź próbujemy je zachować w stanie permanentnej szczęśliwości (nie odmawiając im niczego i rozwiązując za nie ich problemy), paradoksalnie nie czują się z tym dobrze. Owszem, walczą o tę władzę, próbują przekraczać wyznaczone przez nas granice. Ale raczej po to, byśmy w końcu powiedzieli już „STOP”, „dalej nie wolno ci się posunąć”. Stąd, eskalacje ich żądań i absurdalność pomysłów. Jeżeli pokazanie cioci języka nie wywołuje u rodziców reakcji, być może kopniak w łydkę przyniesie efekt?
Wychowywanie małych królewiąt jest możliwe, od biedy – do czasu zetknięcia się „najjaśniej panującego” ze społeczeństwem. Okazuje się bowiem, że trudno jest panować wśród innych dwudziestu pięciu władców zebranych w jednej grupie przedszkolnej lub spodziewać się zadowolenia rodziców w restauracji, gdy królewicz właśnie ma ochotę stać na stoliku, na którym goszczą już zamówione potrawy. Im dziecko starsze, tym więcej jest sytuacji, do których powinno się dostosować. I wtedy zaczynają się kłopoty. Bo nagłe zrzucenie króla z tronu wywołuje typową w takich momentach reakcję – bunt. A to z kolei prowadzi do walki i to w obecności widowni.
Innym, niezbyt udanym, pomysłem na wychowanie jest wychowywanie młodego człowieka na „bojownika”. W dobie popularnych haseł typu: „autoprezentacja”, „najlepszy sprzedawca na rynku”, „budowanie własnego wizerunku”, „asertywność”, rodzice wychowujący przyszłych menedżerów i rekinów rynku zaczęli się trochę gubić. Jakże często ostatnio w okolicy piaskownicy można usłyszeć: „...niech będzie przebojowe, takie są teraz czasy...”. Albo: „...poradził sobie, nie zginie w życiu...” – mówi dumny tatuś, obserwując synka, dzielnie broniącego swoich siedmiu łopatek w piaskownicy. „Śpiewałaś najlepiej z całej grupy” – szepcze konspiracyjnie mama czteroletniej princessy po zakończonym przedstawieniu przedszkolnym.
Liczy się wyłącznie sukces własny. Budujemy u dziecka poczucie własnej wartości. No, niby o to właśnie chodzi. Wspierajmy nasze pociechy! Ale nie zapominajmy, że liczy się adekwatne poczucie własnej wartości. Nie ma sensu wmawiać naszej córeczce, że we wszystkim, co robi, jest najlepsza. Podkreślajmy jej mocne strony i zachęcajmy do poprawiania słabszych. Inaczej – prędzej czy później – nasz maluch zorientuje się, że nie jest tak genialny, jak wmawiała mu to mama. Gorycz tej wiedzy będzie dla niego bardzo przykra. Tym bardziej, że przy okazji ucierpi zaufanie do mamy – podstawowego źródła wiedzy o świecie i ludziach. A wtedy – na kim się oprzeć?
Dla własnego dobra i dobra dziecka przemyślmy, jaka jest nasza rola jako rodzica. Dajmy dziecku tyle władzy, ile jest w stanie udźwignąć. Zaczynając od minimalnej jej ilości, poszerzając stopniowo zakres decyzji podejmowanych samodzielnie przez nasze dziecko. Oceniajmy jego umiejętności i talenty w miarę obiektywnie. Chwalmy sukcesy, zachęcajmy do pokonywania trudności, pozwólmy na przeżywanie smutku czy rozczarowania z powodu nieudanych prób. To jest również część życia. Maluch musi nauczyć się radzić sobie w różnych życiowych sytuacjach. Wspierajmy go więc i towarzyszmy mu, ale nie chrońmy nadmiernie. Pozwólmy dziecku ponosić konsekwencje własnych decyzji, bo tylko wtedy nauczy się brać za nie odpowiedzialność. Jeżeli wyleje mleko z kubeczka, nie krzyczmy ani nie biegnijmy ze ściereczką, aby wytrzeć plamę. Podajmy mu spokojnie ściereczkę z informacją, co należy zrobić, gdy się coś rozleje. Jeżeli pokłóci się z koleżanką w szkole, nie biegnijmy następnego dnia, by w szatni porozmawiać z oponentką naszego dziecka. Raczej porozmawiajmy z własną pociechą, co mogłaby zrobić, by rozwiązać problem. Jeżeli sobie poradzi, będzie bardziej ufna w swoje siły i możliwości. A to wielki dar na przyszłość.
Aktualizacja: 2017-01-10
mgr Agnieszka Grabek, specjalista psychologii klinicznej dziecka; Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna nr 10 w Warszawie

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować