Skąd się biorą choroby autoimmunologiczne?

Przez wiele lat lekarze nie przyjmowali do wiadomości istnienia procesów autoimmunizacji organizmu. Może winę za to ponosi uznany autorytet naukowy Paul Ehrlich, który twierdził, że odpowiedź autoimmunizacyjna nie istnieje.
W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Polly Matzinger stwierdziła, że układ odpornościowy nie kieruje się pochodzeniem antygenu, ale jego potencjalną szkodliwością dla organizmu.
Komórki, które jako pierwsze spotykają antygen i prezentują go pozostałym komórkom układu immunologicznego, odbierają sygnały niebezpieczeństwa (danger signal). To ta komórka, ten członek gwardii królewskiej musi podjąć decyzję, czy: do innych komórek układu odpornościowego wysłać list polecający, czy ostrzeżenie i wezwanie do walki, czy może zabić intruza natychmiast.
Kiedyś uważano, że w przypadku chorób autoimmunizacyjnych układ odpornościowy traci zdolność rozpoznawania antygenów „swoich” i „obcych”. Coraz więcej zwolenników ma obecnie teoria, że pozostaje on precyzyjny i nieomylny. Czyli nasza straż gwardii królewskiej funkcjonuje, jak należy. Nie jest podatna na przekupstwo, nie jest leniwa, nie przestaje być profesjonalna i dokładna.
Przyczyny zniesienia autotolerancji (braku reakcji na antygeny własne) mogą leżeć w nas samych lub mieć źródło zewnętrzne. I tu znowu należy przyjrzeć się naszym genom.
Jeżeli babcia, mama i jeszcze ktoś w najbliższej rodzinie miał choroby autoimmunizacyjne – możemy się spodziewać, że i nas może to spotkać. Jednak same geny to często za mało, aby zachorować. Musi zadziałać jakiś czynnik zewnętrzny, aby dany gen się ujawnił. Może ujawnić się u siostry, a u nas nie. Faktem jest, że czasami u jednej osoby występuje kilka chorób o podłożu autoimmunologicznych.
Liczba chorób autoimmunizacyjnych wzrasta, a dotkniętych jest nimi 5% ludzi na świecie, szczególnie w krajach wysokorozwiniętych.
Wiemy już, że odpowiedzialne są geny, ale czy tylko? Jak to się dzieje, że sprawnie działający układ, nasza gwardia królewska, nie umie odróżnić obcego od swojego?
Oprócz genów wpływ mają mechanizmy w obrębie samego układu immunologicznego. Tu rozważa się kilka słabych punków. Jeden z ośrodków dowodzenia, jakim jest grasica, może ulec zmianom strukturalnym i tym samym wysyłać niejednoznaczne rozkazy.
W świecie niezliczonych powiązań i krążących informacji wpływ środowiska zewnętrznego i wewnętrznego organizmu jest w stanie zmieniać sposób i zasadność rozpoznawania autoantygenów.
Na choroby autoimmunizacyjne częściej chorują kobiety. Nie dotyczy to wszystkich schorzeń, bo cukrzyca czy wrzodziejące zapalenie jelita grubego rozkłada się sprawiedliwie pomiędzy kobiety i mężczyzn.
Ale już stwardnienie rozsiane, reumatoidalne zapalenie stawów, miastenia w 60–75% dotyczą pań. W przypadku chorób tarczycy tendencja zapadalności jeszcze bardziej wskazuje na płeć żeńską. Dlaczego kobiety są w gorszej sytuacji?
Dlaczego częściej (aż 80%) zapadają na chorobę Hashimoto, Gravesa-Basedowa, toczeń układowy, twardzinę układową?
Winą obarcza się hormony żeńskieestrogeny i progesteron, które w niskich stężeniach wpływają na wydzielanie niektórych cytokin, np. interferonu gamma.
Posługując się naszym modelem miasta – ktoś pisze za dużo negatywnych listów, które zezwalają strażnikom na inne, zbyt surowe reakcje. W niektórych chorobach autoimmunizacyjnych podczas ciąży występuje wyraźne osłabienie dolegliwości, ponieważ zwiększone stężenia hormonów działają wówczas zupełnie inaczej.
Na piszącego listy wywierana jest większa presja lub kontrola, dlatego bardzo uważa na treść swojej korespondencji, dlatego większość listów ma charakter łagodny i nie nakazuje ścigania i zabijania niewinnych własnych obywateli.
Jednakże na reakcję na własny organizm wielki wpływ wywierają czynniki zewnętrzne, czyli mieszkańcy i rabusie grasujący poza murami miasta, w podgrodziu.
Czasami taki rabuś bardzo przypomina mieszkańca i podczas jego wtargnięcia za mury gwardia zapamiętuje jego wygląd – niestety, eliminuje z tego powodu również tych mieszkańców, którzy zewnętrznie są do niego podobni. Jeżeli rabusie noszą czerwone płaszcze, to w przypadku inwazji strażnicy mogą likwidować wszystkich w czerwonych płaszczach.
Klasycznym przykładem choroby, w której siły obronne mogą kierować się przeciwko własnym tkankom, jest gorączka reumatyczna. Zaczyna się zapaleniem gardła, całkiem niewinnie.
Ale kiedy czynnikiem sprawczym jest specjalny rodzaj paciorkowców, nasz układ odpornościowy zaczyna walczyć z antygenem M5, bardzo podobnym do białek obecnych w zastawkach serca. O chorobie reumatycznej mówimy „liże stawy, kąsa serce”. W dobie antybiotyków powikłania tej infekcji paciorkowcowej są na szczęście w większości przypadków szybko eliminowane.
Zastanawiające jest, dlaczego w ostatnich latach obserwujemy nagły wzrost zapadalności na choroby autoimmunologiczne i to właśnie w krajach wysokorozwiniętych. Zauważam to również w mojej praktyce i słyszę od kolegów innych specjalności.
W świetle doświadczeń ostatnich lat i wielu badań potwierdzających wpływ bakterii, wirusów, grzybów i pasożytów na nasze zdrowie coraz większego znaczenia nabiera tzw. hipoteza higieny. Wydaje się, że świat wokół nas zmienił się szybciej, niż my byliśmy w stanie się do niego przystosować.
Procesy ewolucyjne przebiegają bardzo powoli. Mogę wziąć pod uwagę własny przykład. Moje dzieciństwo przypada na okres lat sześćdziesiątych. Pamiętam, że co innego jadłam i w innej ilości niż dzieci obecnie, bawiłam się na podwórku i praktycznie cały czas byłam w ruchu.
W domu nie działo się tyle ciekawego, jak na zewnątrz. Nasze zabawy toczyły się na powietrzu. Używaliśmy do nich ziemi, kamieni, roślin. Zimą bawiliśmy się w śniegu i pomimo mrozów byliśmy codziennie, co najmniej trzy godziny na dworze.
Na wakacje jeździło się do rodziny na wieś, gdzie całowaliśmy cielaki w nos, wykradaliśmy ziemniaki świniom i jedliśmy różne rzeczy prosto z drzewa. Po mleko szliśmy z kanką do sklepu. Wieczorem w letnie dni mleko było już zsiadłe.
Nikt z nas nie potrzebował suplementów diety, dostawaliśmy jedynie tran i kminek ze śmietaną „przeciwko robakom”. Rany i otarcia mama dezynfekowała wodą utlenioną i smarowała propolisem.
Nie pamiętam, aby w klasie w podstawówce były osoby, które ciągle chorowały. Może jedna… Zażywanie przez kogoś antybiotyku było wydarzeniem.
Teraz mamy taki sam układ odpornościowy. Ale dzieci nie mają takiego samego kontaktu ze światem zewnętrznym. Długo siedzą w szkole, nie wychodzą na przerwę na dwór, nie grają w gumę i skakankę, gapią się w ekraniki smartfonów. W domu czekają ciekawe gry na komputerze, internet, Facebook, telewizja. Życie na wsi wygląda tak samo, jak w mieście.
Nasz świat na zewnątrz nie jest już tak interesujący dla dziecka, a przynajmniej ma olbrzymią konkurencję. Na zakupy chodzimy do galerii handlowych, klimatyzowanych, z mnóstwem kolorowych i smacznych pokus.
Podczas przeziębienia szybko dajemy dzieciom chemioterapeutyki. W jabłku mamy tylko dwadzieścia procent witamin i minerałów w porównaniu z owocem z początku XX w.
I znowu wracając do naszego modelu miasta – mieszkańcy nie wychodzą na zewnątrz grodu i nie wpuszczają do środka mieszkających na podgrodziu pożytecznych osobników, a częste czystki (antybiotykoterapia) i nieprzyjazny klimat wokół murów przeganiają naszych sprzymierzeńców z podgrodzia.
A to właśnie oni (dobre, przyjazne bakterie) uczyli naszych strażników odpowiednich reakcji, zaopatrywali miasto w środki spożywcze, trenowali do walki z prawdziwym zagrożeniem.
Przy tej okazji muszę wspomnieć o roli witaminy D. Jej aktywność jest bezpośrednio związana z naszą ekspozycja na słońce. W naszej szerokości geograficznej nie mamy go za wiele. Zresztą, nawet jak jest, to my najczęściej siedzimy w zamkniętych pomieszczeniach.
W badaniach epidemiologicznych wykazano związek pomiędzy ekspozycją na światło słoneczne lub suplementacją witaminy D a zapadalnością na reumatoidalne zapalenie stawów, stwardnienie rozsiane czy cukrzycę. Dlatego osoby z chorobami autoimmunizacyjnymi muszą mieć monitorowany poziom witaminy D. Uważam, że najlepiej czują się pacjenci z poziomem w górnej granicy normy.
Wymieniając czynniki zewnętrzne wpływające na powstanie choroby immunologicznej, należy wspomnieć również ekspozycję na dym tytoniowy, rozpuszczalniki organiczne, związki winylu, leki.
Te i inne jeszcze składowe mają wpływ na monitorowanie i ekspresję naszych genów. Sekwencja, czyli kolejność genów, zostanie taka sama, ale na skutek działania czynników zewnętrznych będą one mogły się niestety ujawnić.
W tym miejscu należy zaznaczyć rolę diety i wpływu pożywienia na układ immunologiczny.
Oddziaływanie pokarmu na nasz układ odpornościowy jest niezwykle istotne w procesie powstawania choroby i w trakcie jej leczenia, o czym mowa w kolejnych rozdziałach tej książki. Sceptycy często podkreślają brak jednoznacznych wyników badań w tym zakresie, ale skonstruowanie jakichkolwiek badań analizujących wpływ diety na poszczególnych pacjentów obarczone jest zawsze wieloma słabymi punktami.
Trudno kontrolować, co kto je i jakiej jakości jest pokarm. Niemożliwe wydaje się badanie z podwójnie ślepą próbą, bo trzeba byłoby podawać pożywienie w tabletkach lub saszetkach. Oddziaływanie immunologiczne jedzenia na organizm jest długofalowe i konieczna byłaby wielotygodniowa obserwacja.
Z doświadczeń naszych pacjentów wynika, i należy to stanowczo podkreślić, że większość osób z chorobami autoimmunizacyjnymi czuje się zdecydowanie lepiej po zastosowaniu indywidualnej diety według profilu immunologicznego
Bardzo trafne jest tu chińskie przysłowie: „Jakikolwiek jest ojciec choroby, matką zawsze jest dieta”.
Dodano: 2018-07-03

Fragment pochodzi z książki

M. Gałęcka (red. nauk.), Dieta w chorobach autoimmunologicznych, Wydawnictwo Lekarskie PZWL 2017

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować