Problem – ”Emeryci w przychodni”

Codzienny widok sprzed okienek rejestracji do lekarzy w przychodniach rejonowych czy przyszpitalnych – tłumy ludzi oczekujących na swoją kolej. Zdenerwowani, zniecierpliwieni i zmęczeni potencjalni pacjenci i w nie lepszym stanie pracownicy. Oczywiście, że przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele – zbyt liczne rejony obsługi mieszkańców w dużych miastach, zbyt mała obsada gabinetów, marne materialne warunki recepcji dla pacjentów oraz pracy dla personelu. Ale także taki aspekt... hmmmm, jak by go tu nazwać... socjologiczno-demograficzny, na który zwykle nie zwraca się uwagi, a który z racji zaznaczających się w naszym społeczeństwie coraz silniej prawidłowości demograficznych, niewątpliwie będzie narastał. Zatem próby znalezienia z wyprzedzeniem jakiegoś rozwiązania systemowego na pewno nie są przelewaniem z pustego w próżne.
Wracając do naszej przychodni wypełnionej coraz bardziej rozdrażnionymi oczekującymi – już pierwszy rzut oka upewni nas, że niewątpliwie ponad połowę z nich stanowią ludzie w wieku podeszłym – na pewno emerytalnym. Oczywiście, w trakcie starzenia pojawiają się symptomy niedoskonałości pracy poszczególnych organów lub układów – nie odkryłam tu żadnej Ameryki. Ale, czy aż taka liczba ludzi w podeszłym wieku jest zmuszona względami zdrowotnymi do podjęcia leczenia?
Wśród najczęściej wymienianych motywów częstych wizyt u lekarza znajdziemy następujące: „tak na wszelki wypadek”, bo „lepiej zapobiegać niż leczyć” lub „by być o krok przed chorobą”. To wszystko oczywiście są jak najbardziej racjonalne sentencje. Ich źródłem jednak tak naprawdę nie jest „ratio”, czyli umysł pacjenta, lecz jego emocje. U źródeł tych zbyt częstych wizyt w przychodniach leżą takie emocje, jak poczucie osamotnienia, nieprzydatności, utraty wartości dla otoczenia, a przede wszystkim – lęk. Ten lęk, utrata poczucia bezpieczeństwa, jest szczególnie dotkliwy, jeśli człowiek mieszka sam. No, bo gdyby coś się stało...? A kiedyś stać się przecież musi i nie ma od tego ucieczki. Więc na wszelki wypadek trzeba wyjść między ludzi. No, ale przecież – gdzie? No i z jakiego powodu? Najbardziej logiczne wytłumaczenie tego wyjścia to konieczność leczenia się. I proszę! Już po wstydzie! No, bo przecież to wstyd przyznać się do lęku i niepewności... Tak, mniej więcej, wygląda tok myślenia osoby – „bywalca” przychodni rejonowej. Na dodatek, czas pod drzwiami gabinetu spędzić można na ciekawej i nieraz pouczającej rozmowie, która także może poprawić stan naszego „ego”. Jest to możliwe, jeśli to my jesteśmy stroną udzielającą informacji i wskazówek. I znów okazało się, że jesteśmy obyci, mądrzy i doskonale zorientowani – tak w realiach, jak i we współczesnych naukach medycznych i technologiach badań. Pod drzwiami gabinetów lekarskich zawiązują się struktury społeczne, o których zatrudniony w przychodni personel nie ma pojęcia – nieformalne kluby pacjentów (klub chorej wątroby lub zawrotów głowy). Pomiędzy ich członkami krążą intensywnie informacje o lekach, ich działaniu, cenach w różnych aptekach oraz o personelu leczącym (”...taka młoda brunetka, Iksińska. Mówię pani – młoda, ale baaaardzo mądra doktór...”, „Ten? Igrekowski? Przecież to konował! Wie Pan, jak on załatwił w zeszłym roku wujka Zdziśka?”).
To wszystko nie jest jednak wystarczającym powodem, by obśmiewać. Opisane sytuacje powinny być raczej impulsem do głębokiej refleksji. Należałoby również współczuć i pomyśleć o pomocy – z wymiernym pożytkiem dla wszystkich – lekarzy, pozostałego personelu i reszty pacjentów.
Polska się starzeje. Przybywa osób w podeszłym wieku. Stanowią one coraz większą procentowo część naszej populacji. Nie jest to żadna tajemnica – raczej prawda głoszona przez ekonomistów i polityków – i przyjdzie dzień, kiedy będziemy musieli się z nią zmierzyć.
Natura nie lubi pustki – skoro jest specyficzne zapotrzebowanie, może należy pomyśleć o jego zaspokojeniu? Opisując konstrukcję tego zjawiska, dotknęłam kilku sfer.
1. Prawdziwych powodów jego powstawania.
2. Głównych potrzeb, które zaspokajane dzięki jego zastosowaniu, i mechanizmu, w jakim to się dzieje.
3. Rodzaju potrzeb, zaspakajanych przez zainteresowanych jakby „obok” zasadniczego procesu leczenia niewątpliwie istniejących problemów ze zdrowiem.
Tyle, że o ile problemami ze zdrowiem naszego społeczeństwa powinna zajmować się służba zdrowia, o tyle problemami z funkcjonowaniem tych osób w naszym społeczeństwie oraz ich emocjami – już niekoniecznie. Wiąże się to także z myśleniem o innym rozłożeniu wydatków na cele społeczne.
Pomyślmy – ile pieniędzy można by zaoszczędzić, gdyby po poradę do lekarza zgłaszali się wyłącznie ci, którzy jej rzeczywiście potrzebują? To pieniądze wydawane na wynagrodzenie personelu, utrzymanie materialnej strony placówek, sprzętu diagnostycznego i leczniczego. A ile pieniędzy zostawałoby w kieszeni owych – poszukujących przede wszystkim redukcji swoich lęków – pacjentów? To koszt przepisanych leków oraz zaleconych badań – często wykonywanych odpłatnie. A o ile więcej czasu na pomoc rzeczywiście potrzebującym miałby personel i o ile więcej satysfakcji ze skuteczności swojej pracy?
Niestety – w Polsce nie istnieje programowy sposób myślenia o problemach ludzi starych. O tym, jakie mają potrzeby i jak je zaspokoić.
Myślę, że czas na działania wyprzedzające ten narastający problem. Może w społeczeństwie powinni pojawić się – nazwę ich tak roboczo – „animatorzy życia społecznego” dla ludzi starych? Wiadomo nie od dziś, że zinstytucjonalizowane, przywiązane do miejsc i formy, działania społeczne są droższe w zastosowaniu niż obsługa w terenie. Myślę, że zorganizowanie służby opieki geriatrycznej, wychodzącej do osób potrzebujących, pracującej w terenie, w którym ci ludzie żyją na co dzień, może być choć cząstkowym rozwiązaniem na przyszłość.
Z jednej strony, poprzez animowanie więzi pomiędzy samotnymi starymi ludźmi, poprzez organizowanie im życia towarzyskiego, związanego z zainteresowaniami czy wzajemną pomocą, tworzenie grupek zaprzyjaźnionych ze sobą osób, wprowadzenie elementów rywalizacji pomiędzy grupkami, udałoby się zaspokoić takie ludzkie potrzeby, jak bycie z innymi, budowanie poczucia bezpieczeństwa i zarazem przydatności innym. Grupy wsparcia, animowane przez działających tak zawodowych „przyjaciół” ludzi starych, poza odwracaniem uwagi od samotności i cierpienia z powodu starości i choroby, niewątpliwie mogłyby stać się tworami, których członkowie dobrze się razem czują i dobrze się ze sobą bawią. No i jest jeszcze inny kontekst społeczny – wiele osób znalazłoby dzięki temu możliwość spełnienia i sposób na życie oraz miejsce pracy.
Wyobrażam sobie, że powstanie takich struktur mogłoby we współczesnym polskim – coraz bardziej upodobniającym się do zachodnich – społeczeństwie umożliwić starzenie się, odsuwające i od najbardziej zainteresowanych i od ich rodzin wizję domu opieki. Natomiast placówki tego typu, z niewieloma chlubnymi wyjątkami, wciąż stanowią u nas synonim ostatecznego rozwiązania i bezdusznej, odczłowieczonej instytucji.
Grażyna Mazur (2008-02-26)

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować