Sesja – stresja

Dwa razy do roku studentów dopada egzaminacyjna sesja, często zmieniająca się w obsesję: brak snu, niezliczone filiżanki kawy (oby był to jedyny środek dopingujący!) i obgryzione z nerwów paznokcie – czy naprawdę tak musi wyglądać sesja?
Prawie każdy maturzysta, któremu zdarzyło się pożalić starszemu koledze na zbliżający się egzamin dojrzałości i związane z nim nerwy usłyszał: „Poczekaj, aż pójdziesz na studia, będziesz mieć taką maturę co pół roku”.
Oczywiście maturzysta uważa, że nic podobnego, nie ma nic gorszego niż matura. Ale kiedy przychodzi co do czego, mina mu rzednie i dochodzi do wniosku, że rzeczywiście, sesja to nie bułka z masłem. A potem sam zostaje czyimś starszym kolegą i zaczyna demonizować sesję w oczach przyszłego studenta…

Taka sesja straszna…?

Pierwsza w życiu na pewno tak. Sesja zimowa zaczyna się niedługo po rozpoczęciu roku akademickiego, kiedy wszystko jest jeszcze obce i nieoswojone i nie wiadomo, czego się spodziewać, ani jak do tej mitycznej, potwornej sesji podejść. Sprawy nie ułatwia fakt, że studenci starszych roczników opowiadają fabularyzowane dreszczowce o poszczególnych wykładowcach i ich sposobach egzaminowania. Zanim biedny pierwszoroczniak nie przekona się na własnej skórze, że nie warto wierzyć w takie historie, naje się nerwów. Pierwszą sesję trzeba potraktować eksperymentalnie, co nie znaczy, że można sobie odpuścić naukę. Wręcz przeciwnie, przygotowując się do egzaminów najlepiej jak potrafimy, dowiemy się, jak szybko i na jak długo przyswajamy informacje, czy trudniej przychodzi nam nauka do testów czy egzaminów opisowych, czy mamy problem z typową „pamięciówką”, czyli datami, nazwiskami i terminologią, czy raczej z powiązaniami przyczynowo-skutkowymi. Doświadczenia wyniesione z pierwszych sesji będą procentowały przez całe studia, dlatego warto podejść do nich świadomie i po zakończeniu egzaminów wyciągnąć wnioski, które pomogą nam zaplanować naukę przed następną sesją.

Z poprawką da się żyć!

O wiele łatwiej uczyć się do egzaminów, kiedy mamy do nich dobre nastawienie. Mimo, że pewnego dnia wszyscy na uczelni zaczynają mówić tylko o sesji, ustalają daty egzaminów oraz kolejność zdawania i w upojeniu opowiadają, co sobie zrobią, jak czegoś nie zdadzą, nie warto dać się zwariować. Nie stawiajmy sesji w centrum wszechświata, a od jej wyników nie uzależniajmy szczęścia w życiu.
Jeśli już na samym początku zadbamy o prawidłowe podejście do sprawy, dalej będzie nam o wiele łatwiej. Jeszcze przed rozpoczęciem nauki do pierwszego egzaminu uświadommy sobie, że egzamin to tylko egzamin i zdanie go lub niezdanie nie świadczy ani o tym, ile czasu poświęciliśmy na przygotowanie się do niego, ani o naszym całorocznym lub semestralnym zaangażowaniu w przedmiot, a przede wszystkim jego wynik nie jest odwzorowaniem naszej inteligencji. Egzaminu może nie zdać bardzo pilny student, który uczył się do niego długo i starannie, a równie dobrze może go zdać największy leser w grupie, który nawet nie zajrzał do notatek, ale ma dar mówienia o niczym taki sposób, że ma się wrażenie, że odkrywa Amerykę. Powodzenie na egzaminie zależy od tak wielu różnych czynników, że w przypadku negatywnego wyniku nie należy histeryzować, tylko wyciągnąć wnioski na przyszłość i pogodzić się z myślą o poprawce. Nie jest ona ujmą na honorze, ani nie dyskredytuje studenta w oczach wykładowcy, nie powinna więc odbierać pewności siebie. Jeśli potraktujemy ją jako wypadek przy pracy, dużo łatwiej będzie nam przystąpić do niej bez poczucia klęski. Najgorszym, co może nas spotkać w czasie sesji, jest konieczność powtórzenia egzaminu. Kiedy to sobie uświadomimy, okaże się, że nie jest ona takim dramatem, jak mogłoby się wydawać. Szansa nie jest stracona raz na zawsze, dostaniemy drugą możliwość i chociaż poprawka może pokrzyżować nam jakieś plany, to z całą pewnością nie jest najgorszym, co może nas spotkać w życiu.

Dobry plan to połowa sukcesu

Do sesji można podejść na dwa sposoby: albo beztrosko stwierdzić, że co będzie, to będzie, a poprawka to żadna hańba, albo wyjść z założenia, że trzy sesje w ciągu roku (wliczając sesję poprawkową) to zdecydowanie nadmiar szczęścia i w związku z tym zaplanować przygotowania tak, żeby zdać wszystko w pierwszym terminie i przy jak najmniejszej ilości straconych nerwów.
Instrukcja postępowania przy pierwszym sposobie nie jest chyba potrzebna, ale za to przygotowanie dobrego planu wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki wynik sesji nas zadowoli: wszystkie egzaminy zdane, nieważne na jaką ocenę, byle by było z głowy, czy interesują nas tylko piątki od góry do dołu?
W pierwszym wypadku musimy podejść krytycznie do materiału, który mamy opanować, oraz wykazać się znajomością sposobu przeprowadzania egzaminów przez danego wykładowcę. Przypomnijmy sobie (albo zapytajmy zaufanego studenta starszego rocznika), jakie profesor zadaje pytania: bardzo szczegółowe, czy ogólne? Oczekuje obkucia się na pamięć wszystkich dat, nazwisk, tytułów, paragrafów i definicji, czy wychodzi z założenia, że takie rzeczy można w razie potrzeby sprawdzić w książce, a liczy się zrozumienie zagadnienia i zaangażowanie w temat? Czy ma swoje ulubione pytania, czy łatwo go zagadać, czy rzuca koła ratunkowe? Wszystko to pozwoli nam wybrać z ogromu notatek, „kserówek” i podręczników to absolutne minimum, które powinniśmy mieć opanowane, idąc na egzamin. Oczywiście trzeba liczyć się z tym, że kalkulacje mogą okazać się błędne i profesor zaskoczy nas na całej linii. Wtedy czeka nas poprawka, która – patrz wyżej – nie jest końcem świata.
W drugim wypadku, kiedy chcemy zdać wszystko na jak najlepsze oceny, sprawa jest jednocześnie prostsza i trudniejsza: prostsza, bo w związku z tym, że trzeba być przygotowanym na każde pytanie, trzeba po prostu nauczyć się wszystkiego. Trudniejsza, bo trzeba się nauczyć wszystkiego… Co oczywiście jest fizycznie niewykonalne, więc i tym razem trzeba niestety przygotować się na to, że rzeczywistość zweryfikuje nawet najlepszy plan.
Uzbrojonym w świadomość tego, jakie będą konsekwencje niepowodzenia naszych zamierzeń, łatwiej będzie nam je realizować i skupić się na tym, co rzeczywiście ważne, nie tracąc czasu na wybieganie myślą w niepewną przyszłość i histeryczne zawracanie z tej drogi, n na pierwszy rzut oka prognozy nie będą wesołe. Jeśli przed przystąpieniem do pracy przeanalizujemy i przyjmiemy do wiadomości wszystkie możliwe scenariusze, przyszłość nie będzie nas przerażać, bo strach oswojony jest mniej straszny.

Z umiarem i bez przesady!

Nawet w nauce w czasie sesji potrzebny jest umiar. Do tego wniosku dochodzi się z czasem, ale kiedy wreszcie stwierdzimy, że zamiast wypijać piątą mocną kawę (zęby, paznokcie i białka oczu mamy już zabarwione na brązowo…) lepiej położyć się spać, albo, o zgrozo, pójść do kina? Nasz mózg ma ogromne możliwości, ale on też ma czasem dosyć i to jego święte prawo. Kiedy poczujemy, że nastąpił przesyt i wielka fala wiadomości wtłoczonych do naszych szarych komórek za chwilę wyleje się z chlupotem i wsiąknie w dywan, zróbmy sobie przerwę. Nie patrzmy na zegarek, nie odliczajmy, ile godzin, minut i sekund zostało do egzaminu, tylko dajmy naszemu mózgowi odpocząć! Sztucznie zmuszany do permanentnego wysiłku, prędzej czy później się zbuntuje. A zdecydowanie lepiej jest pójść na egzamin z nieco mniejszą ilością wiadomości, ale za to z jasnym, wypoczętym umysłem, który pozwoli nam kojarzyć fakty i odpowiedzieć nawet na te pytania, których nie przerabialiśmy, niż w czasie odpowiedzi doświadczyć efektu czarnej dziury i zlewania się setek ważnych, z takim zapałem podkreślanych na kolorowo informacji, z których nasz przemęczony mózg nie potrafi wyłowić tej potrzebnej.
W czasie nauki dzielmy materiał na mniejsze partie i po przerobieniu i przyswojeniu każdej z nich, przyznawajmy sobie jakąś nagrodę: kawałek czekolady, przesłuchanie piosenki, jeśli uczymy się w ciszy, pięć stron książki, którą czytalibyśmy, gdybyśmy nie musieli się uczyć… Nawet takie drobiazgi wpłyną na naszą mobilizację, a podzielnie materiału na mniejsze fragmenty sprawi, że będziemy mieli wrażenie szybkiego postępu, co doda nam skrzydeł.
Należy też pamiętać o tym, żeby po każdym egzaminie zrobić sobie co najmniej dzień przerwy przed przystąpieniem do nauki do kolejnego. Doceńmy wysiłek, z jakim nasz mózg przyswaja wszystkie informacje, którymi zarzucamy go w tak krótkim czasie, i zadbajmy o higienę jego pracy: po wzmożonym wysiłku należą mu się przynajmniej dwadzieścia cztery godziny totalnego luzu i oglądania głupich komedii na DVD.
Studia trwają na tyle długo, że w pewnym momencie nabiera się biegłości w temacie przygotowania się do sesji. Ale nawet, jeśli tym razem nie uda się zrealizować wszystkich zamierzeń i znów coś pójdzie nie po naszej myśli, nie martwmy się! Już za pół roku kolejna szansa!

Aktualizacja: 2017-01-10
Julia Wolin

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować