Leczenie niekonwencjonalne

Pojęcie leczenia niekonwencjonalnego jest bardzo nieprecyzyjne, a zarazem mylące. Twórcy tego określenia uważają, że lekarze stosują medycynę „konwencjonalną” i niejako pierwotnie pejoratywnie określają jej znaczenie.
W szerokim pojęciu działalności niekonwencjonalnej mieścić się będzie zarówno działalność znachorów i kręgarzy, bioenergoterapeutów i zielarzy, homeopatów i zwolenników leczenia naftą lub torfem, jak również lekarzy. Jest to więc grupa niejednorodna, w różnym stopniu stanowiąca zagrożenie dla chorego. Dlatego nie analizując zalet i wad poszczególnych metod, omówię tylko rolę niektórych z tych grup, siłą rzeczy bardzo skrótowo.
Spośród wyżej wymienionych grup najczęściej chory na chorobę nowotworową styka się z bioenergoterapeutami. Ich rola w onkologii jest jednak niejednoznaczna. Obserwowane niekiedy przypadki pomocy w zwalczaniu chronicznych dolegliwości bólowych, możliwość poprawy w leczeniu stanów lękowych potwierdzane są zarówno przez samych pacjentów, jak i przez lekarzy. Bardzo często mamy jednak do czynienia z takimi sytuacjami, w których – mimo subiektywnego zmniejszenia dolegliwości – dochodzi do postępu procesu nowotworowego. Stracony czas i opóźnienie zmniejszają wówczas szansę na leczenie (i wyleczenie) pacjentów, którzy z pierwszymi dolegliwościami nowotworowymi zgłaszają się właśnie do bioenergoterapeutów. Żadne badania obiektywne nie wykazały możliwości wyleczenia z choroby nowotworowej za pomocą opisywanych metod. Pewna część bardziej świadomych bioenergoterapeutów swoje zabiegi przeprowadza dopiero po konsultacji z lekarzem. Nawet subiektywne zmniejszenie bólu, bez precyzyjnego rozpoznania jego przyczyny, jest dla chorego niebezpieczne nie tylko w leczeniu chorób nowotworowych.
Znany mi jest przypadek chorej, która z objawami bólowymi, spowodowanymi ostrym stanem zapalnym wyrostka robaczkowego, zgłosiła się po pomoc do bioenergoterapeuty. Rzeczywiście był on pomocny w złagodzeniu objawów bólowych, pacjentka jednak po 3 dniach została w stanie krytycznym odwieziona do kliniki chirurgicznej, gdzie rozpoznano zapalenie otrzewnej, wynikłe z pęknięcia ropnego wyrostka robaczkowego. Po zgonie pacjentki wnikliwe śledztwo obejmowało wyłącznie lekarzy, którzy przyjęli chorą w stanie krytycznym. Ale znam także innego dyplomowanego bioenergoterapeutę, który przysyła do onkologa pacjentki, zgłaszające się do niego z objawami, mogącymi wskazywać na tło nowotworowe. Tak więc możliwość współpracy leży nie tylko w psychoterapeutycznym oddziaływaniu na pacjentów, którzy nie mają przekonania do leczenia farmakologicznego, ale również w codziennej praktyce lekarskiej. Część ludzi chorych nie ma zaufania do lekarzy i najpierw zgłasza się do przedstawiciela leczenia niekonwencjonalnego. Jest to oczywisty i nieunikniony fakt. Należy jednak wyjaśnić ryzyko takiego postępowania, zarówno bioenergoterapeutom, jak i pacjentom.
Innym zagadnieniem jest sprawa chorych, tzw. nieuleczalnych, którzy zgłaszają się do bioenergoterapeuty, kiedy lekarz nie potrafi zaofiarować im skutecznej pomocy. Jest to bezwzględna wina lekarza, nie ma bowiem takiej sytuacji w onkologii, w której lekarz nie powinien starać się otoczyć chorego opieką. Nawet gdyby miał się ograniczyć do leczenia przeciwbólowego, to i tak ma większe możliwości skutecznej pomocy niż bioenergoterapeuta, zwłaszcza w perspektywie dłuższego okresu.
Na dużą rolę, jaką odgrywają niekonwencjonalne metody leczenia wśród chorych na chorobę nowotworową, mają wpływ utrwalone stereotypy myślenia, że chory na nowotwór to chory nieuleczalnie. Informacje dotyczące nowotworu, jakie otrzymuje chory, to książki i filmy o nieuleczalnie chorym na raka (zawsze!) bohaterze oraz audycje radiowe i telewizyjne, promujące różnego rodzaju szarlatanów. Prasa, stanowiąca najczęstsze źródło informacji, zawsze czy prawie zawsze pod pojęciem „zmarł (lub chorował) na nieuleczalną chorobę” rozumie proces nowotworowy. Anonse, że X.Y. po chorobie na nowotwór złośliwy wrócił do czynnej pracy, w Polsce nie zdarzają się (w USA – tak!).
Brak informacji o skuteczności leczenia związany jest z głębokim pesymizmem i niewiarą w możliwość wyleczenia raka. Te właśnie reakcje psychologiczne kierują chorych do uzdrawiaczy i znachorów.
Uzdrawiacze to w zasadzie wszyscy, w tym także lekarze, którzy stosują niekonwencjonalne metody leczenia, tj. metody, których skuteczność nigdy nie została sprawdzona ani udowodniona. W przeciwieństwie do dawnych znachorów, „uzdrawiacze” często mają wyższe wykształcenie i są na wysokim poziomie intelektualnym. Działają w kręgu zainteresowania tysięcy ludzi, na oczach prasy, radia i telewizji.
Uszeregowanie różnych kategorii uzdrawiaczy wbrew pozorom nie jest łatwe. Część z nich wierzy, że ich postępowanie jest skuteczne i może przynieść ulgę choremu. Niektórzy z nich usiłują nawiązać kontakt z lekarzami, poddając swoją działalność ich kontroli. Część z nich świadoma nieskuteczności stosowanych metod nie dąży do eksponowania swojej działalności, zwracając głównie uwagę na jej stronę finansową.
Wbrew pozorom bezpieczniejsi są ci świadomi, starający się w swojej działalności zachować jakieś bezpieczne dla siebie granice, nie tyle etyczne, co prawne. Gorzej przedstawia się sprawa z „nawiedzonymi” – ci są często pozbawieni samokontroli i działają bez ograniczeń. Jaki jest wpływ jednych i drugich na psychofizyczną sytuację chorych na nowotwory złośliwe, w jakim stopniu opóźniają leczenie? Wróćmy jeszcze do liczb. Średnie opóźnienie, wynikłe z winy chorego, wynosi w Polsce 6 miesięcy, spowodowane przez lekarza i czynniki organizacyjne – 5 miesięcy, przez bioenergoterapeutę – 9 miesięcy (tab. 25.1). Jest to wystarczający okres, aby chory stracił szansę na skuteczne leczenie.
Maksymalne skrócenie okresu od zauważenia pierwszych objawów przez chorego do zgłoszenia się do lekarza jest jednym z podstawowych warunków wpływających na szansę zwiększenia wyleczalności nowotworów.
Tymczasem działalność uzdrowicieli powoduje odwlekanie leczenia specjalistycznego, często o wiele tygodni. Czekanie na zbiorowy seans, a potem na ewentualne wyniki leczenia przekreśliło już szanse wyleczenia wielu chorych. Często zawiedziona nadzieja może być czynnikiem dodatkowo deprymującym chorego i opóźniającym zgłoszenie się do lekarza. W tej niekorzystnej sytuacji należy pozytywnie odnotować fakt, że część bardziej świadomych uzdrowicieli (głównie tzw. energoterapeutów) nie chce działać bez akceptacji lekarzy, a swoje możliwości rozumie jedynie jako szansę wspomagania podstawowego leczenia.
Całkowicie odmienną grupę, nie tylko ideowo, ale i warsztatowo, stanowią tzw. kręgarze i niewykwalifikowani masażyści. Pozorna wartość ich działalności polega na tym, że stosowane zabiegi przynoszą czasami ustąpienie bólów, nie działając na istotę rozwijającej się choroby. Czasami działania kręgarzy są wręcz niebezpieczne. Dla przykładu można wymienić 45-letniego chorego na szpiczaka mnogiego, któremu kręgarz wmasował cały fragment kręgu do kanału kręgowego, powodując przerwanie rdzenia i trwałe porażenie. Wyleczenie tego chorego klasycznymi metodami było wysoce prawdopodobne.
Kolejna grupa znachorów próbuje różnych metod leczenia ziołami i preparatami chemicznymi o nie sprawdzonej skuteczności.
Stosowane przez nich środki możemy podzielić nadwie grupy:
●  nie wpływające na przebieg choroby, ale rzadko szkodzące choremu,
●  mogące bezpośrednio zagrażać życiu chorego.
Do pierwszej grupy środków i metod leczniczych możemy zaliczyć specjalne diety (buraczane, marchwiowe itp.), które – jakkolwiek nieszkodliwe – mogą jednak w razie całkowitego ograniczenia innych pokarmów dość skutecznie przyspieszyć wyniszczenie organizmu. Również środki roślinne: huba, aloes, kwiat kaliny, jeżeli nie są odpowiednio oczyszczone, mogą spowodować ciężkie uszkodzenie wątroby. Na przykład ważne skądinąd pierwiastki śladowe w substancjach i w roztworach nie wykazują działania przeciwnowotworowego, przedawkowane powodują nudności, wymioty i bóle głowy.
Drugą grupę metod stanowią działania, które niezależnie od sytuacji przyczyniają się do pogorszenia stanu chorego. Typowym przykładem będą wszelkiego rodzaju rozgrzewające okłady, np. z łoju psiego, masaże cieplne, elektryczne. Manipulacje te sprzyjają szerzeniu się przerzutów nowotworowych.
U szczegółowo przebadanej 39-letniej chorej na zaawansowanego raka sutka, która w okresie oczekiwania na zabieg była leczona przez 4 tygodnie „galwanizacją guza”, stwierdziliśmy uogólnionego raka sutka, a miejscowo tzw. raka zapalnego, najgorzej rokującego i trudno poddającego się leczeniu. Skutki – chora nie żyje, a „galwanizator” bezkarnie działa nadal. Bezkarnie działają nadal propagatorzy i producenci nafty. Ludzie produkujący i sprzedający naftę, niekiedy może w dobrej wierze, nie zdają sobie sprawy, że pojenie chorego naftą w trakcie chemioterapii może spowodować nieodwracalne, niekiedy piorunujące zmiany w wątrobie. Również pojenie chorego moczem, zalecane niekiedy przez lekarzy, daje często nieodwracalne zmiany w nerkach.
Trudno natomiast wypowiedzieć się o egzotycznej działalności uzdrawiaczy filipińskich. Tylko niektórym udowodniono oszustwo. Nie można jednak nie zastanowić się nad brakiem wyobraźni (czy też może obecnością czegoś znacznie gorszego) u ludzi propagujących te metody w Polsce, świadomych, że dla wielu osób w najtragiczniejszych sytuacjach życiowych, w ich pojęciu jedyna szansa na ratunek będzie wiązała się z posiadaniem pokaźnego konta walutowego, umożliwiającego wyjazd „na leczenie”.
Odrębnym zagadnieniem są straty, które ponoszą chorzy z powodu błędów w postępowaniu lekarskim. Nie tylko błędy diagnozy opóźniają leczenie.
Jak wynika z przedstawionych danych (patrz tab. 25.1), 13% chorych było przed zgłoszeniem się do instytutu onkologii leczonych – średnio przez 9 miesięcy, przez nielekarzy. Wszyscy ci chorzy zgłosili się do instytutu onkologii w zaawansowanym okresie choroby, kiedy było możliwe wyłącznie leczenie paliatywne, nie dające choremu szans na wyleczenie. Co 5 chory, już po uzyskaniu skierowania do instytutu, zwracał się o poradę wcześniej do nielekarzy.
Dane dotyczące porad i postępowania nielekarskiego są w materiale instytutu wyraźnie zawężone. Na podstawie bowiem danych uzyskanych w późniejszych okresach w trakcie leczenia szpitalnego i nawiązywania osobistego kontaktu chorego z lekarzem ujawniono, że kontakt z nielekarzem podejmuje 49% pacjentów, prosząc o poradę lub już w trakcie leczenia onkologicznego.
Nasuwa się wreszcie pytanie, w jakim stopniu medycyna korzysta z tak zwanych niekonwencjonalnych lub nieuznawanych metod leczenia? W Stanach Zjednoczonych działa specjalny zespół farmakologów, biochemików i lekarzy do spraw oceny i testowania nieznanych, nowych metod lub środków leczenia. Badane jest praktycznie każde nowe doniesienie o sukcesie, niezależnie od tego, kto jest jego autorem. Niestety wyniki tych badań są jak dotychczas znikome. Znamienny jest przy tym fakt, że wielu „wynalazców” cudownych metod wręcz unika sprawdzenia i ewentualnej oceny w warunkach laboratoryjnych i klinicznych.
Szeroko pojęta onkologia powinna być jednak otwarta dla tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób mogą przyczynić się do poprawy losu chorego. Społeczna pomoc może być niezwykle użyteczna, jak np. działalność komitetów do budowy pawilonów dla przewlekle chorych czy organizacji społecznych, zapewniających chorym pomoc socjalną i prawną.
Głównym celem współczesnej onkologii, możliwym do zrealizowania niezależnie od postępów w zakresie badań eksperymentalnych, pozostanie dążenie do ustalenia wczesnej diagnozy i szybkiego rozpoczęcia właściwego leczenia. Takie działanie, bez dużych nakładów finansowych, możliwe jest do realizowania w Polsce i poprawienia wyleczalności chorych na raka, co najmniej o 10-15% w ciągu najbliższych 10 lat.
W liczbach bezwzględnych wyraża się to wyleczeniem kilkunastu tysięcy chorych.
Wczesna diagnostyka ma również ogromne znaczenie czysto ekonomiczne. Leczenie chorego w niezaawansowanym okresie choroby daje lepsze wyniki, a więc stwarza większą możliwość powrotu do pracy, jest 15-krotnie tańsze od leczenia chorego w III i IV stopniu zaawansowania (chemioterapia, leczenie terminalne).
Wszystkie dane dotyczące rozwoju medycyny niekonwencjonalnej na świecie są również sygnałem o niewydolności medycyny, w tym onkologii, w kontaktach z pacjentami. Dlatego najważniejszym zadaniem onkologów jest nawiązywanie dialogu z wszystkimi, którzy chcą go prowadzić.
Duże obawy budzi modne obecnie leczenie ziołami, które jest trudne do zweryfikowania. Według doświadczonych zielarzy, każde zioło ma swoje ograniczenia w stosowaniu i istnieje ryzyko wystąpienia objawów niepożądanych. Nie można więc powiedzieć, że zioła zawsze są nieszkodliwe i nie mogą dawać skutków ubocznych. Natomiast właściwie przygotowane (fabryczna ocena stopnia czystości i elementów czynnych) mogą, w porozumieniu z lekarzem, być używane do leczenia wspomagającego. Nie należy ich jednak stosować jednocześnie z chemioterapią, a raczej po lub w czasie przerw między kursami. Stosowanie własnoręcznie zbieranych i nieoczyszczonych oraz o niewiadomym składzie ziół może, niezależnie od sytuacji klinicznej, okazać się bardzo niebezpieczne. Należy również pamiętać, że niektóre zioła powodują zaburzenia krzepliwości krwi, co w połączeniu z cytostatykami może okazać się szczególnie niebezpieczne. Również odwodnienie, które towarzyszy niekiedy chemioterapii w połączeniu z działaniem moczopędnym niektórych ziół, może mieć wyjątkowo groźne następstwa. Nawet nieznacznie podrażniona błona śluzowa przewodu pokarmowego po radio- czy chemioterapii może zmienić całkowicie reakcje organizmu na niektóre zioła.
Prof. dr hab. med. Marek Pawlicki

Fragment pochodzi z książki

Fragment publikacji „Domowy poradnik medyczny” pod redakcją Kazimierza Janickiego. Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 2011

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować