Kompleksy i seks

W naszej kulturze, w której kult pięknego, okładkowego ciała miesza się z tabu, jakim wciąż jest seks i cielesność, niełatwo akceptować swoje ciało, nie mówiąc już o wykorzystywaniu możliwości, jakie nam daje.
Powiedzenie „Co nas nie zabije, to nas wzmocni” nie znajduje zastosowania w przypadku kompleksów. Nie mają one takiej siły rażenia, żeby zabić na miejscu. Wręcz przeciwnie, rozwijają się z czasem, toczą nas jak choroba i powoli odbierają siły. W zamian dają niepewność i toksyczną samokontrolę: pilnujemy, żeby nikt nie zrobił nam zdjęcia ze złego profilu, żeby spódnica nie była za krótka, kostium kąpielowy – zbyt wycięty (najchętniej opalałybyśmy się w piankowym kostiumie płetwonurka), a odcień swetra nie może podkreślać brzydkiego koloru naszej cery. Za cenę spontaniczności i wygody uczymy się w końcu panować nad materią na tyle, żeby przyczyna naszych kompleksów była zamaskowana tak starannie, jak to tylko możliwe. W tym złudnym status quo trwamy do czasu, kiedy pojawią się w naszym życiu miłość i namiętność. Jedno i drugie uczucie sprawia, że zdejmujemy maski, przestajemy udawać i prędzej czy później stajemy twarzą w twarz ze swoim wstydem. Nawet kobiety, które nie mają kompleksów, czasem czują dyskomfort, kiedy muszą całkowicie obnażyć się przed swoim partnerem. Łatwo więc sobie wyobrazić, jakie to trudne dla kobiet nieakceptujących swojego ciała.

Koniec i początek jest w głowie

To niemal paradoks, że to samo ciało, które może dostarczyć nam tyle przyjemności, jednocześnie staje się barierą, która uniemożliwia czerpanie radości z niego i z seksu. Kompleksy bywają silniejsze od pożądania i hamują naturalne instynkty, którymi kierujemy się w czasie seksu. To sytuacja trudna dla obojga partnerów. Ale chociaż wparcie mężczyzny będzie nieodzowne, to kobieta musi podjąć największy wysiłek i zwalczyć ubezwłasnowolniające ją kompleksy. Mówi się często, że najlepszym lustrem dla kobiety są oczy zakochanego w niej mężczyzny, że niezawodny sposób na to, żeby poczuć się piękną, to zobaczyć zachwyt w oczach partnera. Niestety, kiedy mężczyzna zamyka oczy lub odwraca wzrok, księżniczka zamienia się z powrotem w Kopciuszka. Tutaj właśnie tkwi błąd wielu niepewnych siebie i zakompleksionych kobiet, które rozpoczynają wciąż nowe, krótkotrwałe związki. Karmią się spojrzeniami mężczyzn i dzięki nim czują się piękne, ale uciekają, kiedy tylko pojawia się groźba nawiązania głębszej i intymniejszej relacji. Wpadają w pułapkę cudzego zachwytu i często zbyt późno (albo co gorsza – nigdy) orientują się, że nawet stu mężczyzn rozbierających je wzrokiem nie sprawi, że poczują się piękne, jeśli nie będą potrafiły powiedzieć tego same sobie, stojąc przed lustrem w pustej łazience. Kompleksy zaczynają się w naszych głowach i tam muszą się skończyć.

Sama w lustrze

Zanim partner będzie mógł pomóc nam w zaakceptowaniu naszego ciała, wcześniej musimy popracować nad tym same. Polubić się przynajmniej na tyle, żeby bez zbyt wielu negatywnych emocji oddać się w jego ręce i wspierać rodzącą się pewność siebie jego aprobatą.
żeby coś polubić, trzeba to najpierw poznać. Dlatego postarajmy się popatrzeć na siebie tak, jakbyśmy widziały się pierwszy raz w życiu. Odrzućmy uprzedzenia, nie omijajmy wzrokiem tych miejsc, na które zwykle staramy się nie zwracać uwagi, nie mówmy: „Po co mam patrzeć, przecież i tak wiem, jak wyglądam”.
Przyjrzyjmy się sobie czulej i wnikliwiej niż zwykle. Nie poprzestawajmy na kilogramach, centymetrach i powierzchni zajmowanej przez cellulit i rozstępy. Bądźmy same w lustrze, w które patrzymy – nie ustawiajmy obok siebie wyimaginowanej Heidi Klum i nie pokazujmy palcem tego, co ona ma, a czego my nie mamy. Nie porównujmy się – porównanie jest narzędziem zabójczym, prawie w każdej dziedzinie.
Doceńmy nasze własne proporcje, kształty, wcięcia i zaokrąglenia. Pamiętajmy, że nie trzeba ważyć 55 kilogramów, żeby mieć talię, nie trzeba mieć sterczących żeber, żeby być seksowną.
Włączmy radio, poruszmy biodrami w rytm muzyki. Całe pokłady piękna ujawniają się dopiero w ruchu. Dotknijmy ustami skóry na ramieniu, zobaczmy, jaka jest gładka i miękka, powąchajmy włosów, kiedy przypadkiem opadną nam na twarz… Łatwo jest rzucić na siebie okiem i powiedzieć: „Jestem gruba i brzydka”. To potrafi prawie każda kobieta, niestety niezależnie od swojej wagi. Pogląd analityczny, a nie całościowy, wymaga więcej starań i przede wszystkim dobrych chęci. Ale za to, jaką przyjemność sprawia odkrycie w sobie tysiąca pięknych elementów! Od razu inaczej będziemy postrzegać siebie, kiedy zrozumiemy, że nie składamy się tylko z głowy, korpusu, dwóch rąk i dwóch nóg, co daje w sumie sześć części: grubych i brzydkich. Składamy się z nieskończonej ilości szczegółów, z których każdy może być piękny, jeśli tylko pozwolimy sobie ujrzeć go właśnie takim.

Cher w szlafroku

Pamiętajmy też, że wygląd nie zapewnia satysfakcjonującego życia erotycznego. Parametry klasycznie rozpatrywane jako świadczące o urodzie lub jej braku nie mają znaczenia, kiedy mowa jest o seksie. Rozmiar biustu czy obwód bioder nie gwarantują większych doznań – znacznie ważniejsza jest skóra i jej receptory czuciowe. Piękno w łóżku definiuje się inaczej, niż piękno na sesji zdjęciowej dla Vogue. Kochankami kierują zmysły czulsze niż wzrok.
Oczywiście, że można zrobić sobie operacje całego ciała (i wyglądać jak Cher), można wchodzić do łóżka w szlafroku i stworzyć związek, w którym partner zna tylko naszą twarz i to w pełnym makijażu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Można zrobić wiele rzeczy, żeby zaprzeczyć swojej własnej cielesności. Pytanie tylko: po co? Zaakceptowanie siebie nie jest może łatwiejsze, ale milion razy cenniejsze, niż wszystkie sztuczki. Nasze ciała pełnią funkcje raczej użytkowe niż estetyczne: przez kilkadziesiąt długich lat są podstawą naszego zdrowia i normalnego funkcjonowania. Znoszą złe traktowanie, niekorzystne warunki atmosferyczne, wychodzą z ciężkich chorób, ułatwiają nam życie, jak mogą, a do tego dają nam szansę przeżycia chwil największej rozkoszy. Nie zasługują na pogardliwe obrzucanie ich wyzwiskami typu: grube, brzydkie, obwisłe, za małe, pomarszczone, krzywe. Nawet, jeśli za małe i krzywe, robi dla nas więcej, niż sobie na co dzień uświadamiamy.

Julia Wolin (2008-01-21)

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz

Żeby dodać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować